Hainburg ? Wiedeń ? Wolkersdorf im Weinviertel, 90,86 km
Jak zawsze budziki dzwoniły o 6.00, no i jak zawsze nie udało nam się wstać o tej porze :D
Zebraliśmy się i aż przed 11 wyruszyliśmy. Ale tu znów niespodzianka. Po chwili spotkaliśmy rowerzystów, no i Kuba sobie pogadał, a ja ze swoja znajomością języka angielskiego posłuchałam i wyczajałam o co chodzi. 2 Czechów okazało się rozmownych tak, że dopiero po 11 jechaliśmy naprawdę. Mimo świetnej drogi, z dala od aut i spalin, ciężko się jechało. Mocny wiatr w twarz powodował jeszcze większy kryzys w pedałowaniu. Ciekawy motyw, gdy dojechaliśmy do zalanej ścieżki. Trzeba było przepłynąć :)
Wiedeń ? wjazd do tej stolicy rozpoczęliśmy od czegoś z paliwami czy ropą (rafinerii?;) dalej do centrum ścieżką wzdłuż Dunaju do Prateru ( wesołe miasteczko), gdzie Kuba chciał spełnić marzenia z dzieciństwa :) Zwiedzanie zatłoczonego starego miasta nie było najmilszą rzeczą, ale zawsze warto było się przekonać na własne oczy jak tam jest?
Ciekawą przygodą okazał się wyjazd z Wiednia. Mój niemiecki dużo nie pomógł, ale jakiegoś dziadka chociaż dowartościowałam pytając się go o drogę :D Na szczęście Kuba z angielskim dał radę hehe :D
Na koniec dnie jeszcze jedna przygoda :) Kubie siadł rower tzn. za dużo szprych na tylnim kole poszło i namiot powędrował już do końca wyjazdu na mój bagażnik, a Kuba powędrował ramię w kierownicę ze swoim rowerem i prowadził go kilka km do znalezienia noclegu. Dodatkowym tragizmo-komizmem było to, że w miasteczku przez które akurat przejeżdżaliśmy serwis rowerowy zamknięty, bo koleś na urlopie :D Poszukiwania noclegu wzdłuż ścieżki rowerowej nie powodziły się, aż do momentu w którym na horyzoncie pojawiła się ławka i już byłam pewna, że spadła nam z nieba :) Rozpakowaliśmy to co potrzebowaliśmy do zrobienia jedzonka i do spania, a tu w ciemnościach nadjeżdża jakiś rowerzysta, którego imienia nie znam do dzisiaj i spał z nami kilka h :D